autor: Majsterek data: 19.01.2019
W biegu akcji wysiedleńczej zostaje Panu użytkowanie majątku należącego do Państwa Niemieckiego od zaraz odebrane i jest Pan ze swojego majątku i zagrody wysiedlony. Pozwala się Panu zabrać ze sobą tyle przedmiotów, ile można przetransportować ręcznym pakunkiem. Jako miejsce zatrzymania wyznacza się Panu miejscowość Piaski w gminie Białyszewo. Natychmiast po wysiedleniu ma się Pan wraz z rodziną wymeldować u właściwego Komisarza, a po przybyciu na nowe miejsce ponownie zameldować u Komisarza gminy. Niezastosowanie się do mego zarządzenia pociągnie za sobą umieszczenie Pana w przymusowym obozie pracy i pozostawienie rodziny samej sobie (2).To tylko niektóre przykłady „przewinień”. Na podstawie szerokiej literatury wspomnień, można domniemywać, że trafiali tu Polacy za wiele innych przestępstw wobec władzy stanowiącej uznaniowe prawo – prawo życia albo prawo śmierci. We wspomnieniach ówczesnych mieszkańców przewija się stwierdzenie, że wystarczyło krzywo spojrzeć na przechodniego Niemca, by zostać pobitym i znaleźć się w więzieniu.
Idąc do kościoła (…) widziałam mężczyznę, który zdjął czapkę przed kościołem, a naprzeciwko szedł naczelnik więzienia, który doszedł do owego mężczyzny, uderzył go w twarz, zrzucił czapkę z głowy i krzyczał: „Kto ważniejszy, ja czy wasz Bóg!? (3)Pierwszym naczelnikiem więzienia został miejscowy kolonista niemiecki Waldemar Grycner (4), zastąpiony niebawem osadnikiem z Prus Wschodnich, którego nazywano w mieście „Mazur”. Widać tu zaangażowanie lokalnych Niemców w tworzenie opresyjnego aparatu przeciwko Polakom. Wg dokumentów Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce Liczba miejsc 1.02.1941 wynosiła 78 dla mężczyzn i 10 - dla kobiet. W styczniu 1942 w więzieniu utworzono oddział dla Polaków (dorosłych i nieletnich) skazanych na karę obozu karnego (do 6 miesięcy), z okręgów sądowych obwodowych w Mławie i Sierpcu. Po wyroku więźniów wywożono do więzień w Sztumie i Królewcu oraz do obozów koncentracyjnych (5). Niemcy prowadzili wciąż jakąś dziwaczną, niezrozumiałą relokację skazańców pomiędzy różnymi więzieniami. Dokonywano również licznych egzekucji. 42 więźniów, relokowanych do Sierpca z obozu w Działdowie (6) rozstrzelano 30 sierpnia 1940, w przeddzień rocznicy wybuchu wojny. Skazanych przewieziono nad Sierpienicę i tam mordowano. Zwłoki spoczywają w zbiorowej mogile u zbiegu ulic Kościuszki i Rypińskiej. Największa egzekucja odbyła się w połowie września 1942 rozstrzelano na terenie ogrodu przyklasztornego 152 więźniów (byli to uczniowie, dziewczęta, chłopcy oraz nauczyciele przywiezieni z jednej ze szkół bydgoskich, po co? za co?) (7). Liczba wszystkich ofiar niemieckich oprawców pozostanie najpewniej nieustalona. Nieznane jest również miejsce ich pochówku. Wiele wskazuje na to, że teren przyległy do klasztoru kryje tajemnice w postaci masowych grobów. Ekshumacji nie przeprowadzono. Podpowiedzią są jednak wspomnienia Janiny Huras i Janiny Peszyńskiej które zajścia na terenie obozu obserwowała przez okna, swych domów:
Pewnego dnia chyba w 1941 spotkałam na ulicy gromadkę mężczyzn prowadzoną przez żandarmów do więzienia. Wygląd ich był okropny. Byli strasznie wyczerpani, rękoma przykładanymi do ust wskazywali, że są głodni, z ich twarzy wiele można było wyczytać. Niestety, w żaden sposób nie można było pomóc, człowiek był bezradny. Więźniowie prawdopodobnie zostali rozstrzelani. (…) Byłam świadkiem, widziałam to, jak został zamordowany jeden z więźniów, który próbował uciec. Schwytano go a naczelnik więzienia bił go tak długo pękiem kluczy aż go zabił. Cały czas wydobywał się tylko jeden, nieludzki jęk boleści. (…) Więźniów wykorzystywano do pracy, więc podawało się im po kryjomu jedzenie. Trzeba było robić to bardzo ostrożnie, bowiem groziła za to kara śmierci, a więźniowie rozchwytywali jedzenie w jednej chwili. (…) Gestapo rozstrzeliwało więźniów wieczorem i nocą. Szosa i miejsce było oświetlone reflektorami samochodów, Niemcy pilnowali, by nikt tego nie widział i nikt nie próbował uciekać. Strzelanie było słychać nieraz po kilka godzin (8).
Słychać było te strzały u nas, jak strzelali, jak tych ludzi zabijali. Całe transporty wozili z Działdowa, z Rypina, z tych okolic. Tam na tym dziedzińcu, gdzie tych ludzi zabijali, to taki dół był, później siostry po wojnie tam taki krzyż postawiły, gdzie te ciała są tych, co zabijali ich, to ja nie wiem (…) Oni wieczorem, w nocy wywozili tych więźniów chyba, oni chyba tych nieboszczyków to wywozili z tego dołu, tam był wykopany olbrzymi dół kwadratowy. To było w tym miejscu, jak jest od szosy jest brama wjazdowa (9).Więźniowie wykorzystywani byli również do wyczerpujących prac przymusowych. Z wspomnień przekazanych przez najstarsze z sióstr zakonnych, które krótko po wojnie miały okazję poznawać tragiczne historie od miejscowych, możemy dowiedzieć się o codziennych marszach grupy skazańców w kierunku Gójska, do odległych o 4km torfowisk. Na obrzeżach dawnego folwarku Lipniak, wśród lasu, znajdują zarośnięte dziś stawy - są to pozostałości po odkrywkowej kopalni torfu. Właśnie tam pracowali skazańcy z sierpeckiego klasztoru. Nierozstrzygnięta pozostaje kwestia pochodzenia robotników budujących system umocnień biegnących przez te same lasy, od Sierpca do Szczutowa. Wiadomo o więźniach stale przetrzymywanych w ziemiankach rozmieszczonych w bezpośrednim sąsiedztwie prowadzonych prac. Możemy mówić o obozie pracy zorganizowanym w drugiej połowie 1944. Wśród wspomnień najstarszych mieszkańców pojawiają się jednak sygnały zarówno o wykorzystywaniu miejscowych jak i ściąganiu więźniów z pobliskich miejsc represji, w tym z Sierpeckiego klasztoru. (9a)
W jednej celi przebywało nas 30 osób. Sala była największa. Prycze były poziome. Każdy miał swoje prycze do spania. (...) W więzienia czekałam do sprawy. W dniu 19 stycznia 1945 r. o godzinie 10 przyszło 3 gestapowców i zawołali po dwie na korytarz. Związali dwie do siebie pasem i kazali iść korytarzem. Na końcu korytarza kazali nam wejść do sali otwartej i strzelali w tył głowy. Ja zobaczyłam, że było już sporo kobiet zabitych, przewróciłyśmy się, a oni do nas strzelali. Po otrzymaniu strzału przytomności nie straciłam. Po mnie przyprowadzili jeszcze trzy pary. Strzelali z tyłu głowy. Jedna z zastrzelonych przewróciła się na mnie. Gestapowiec ją dobijał i mnie ta kula trafiła w obojczyk. Następnie zamknęli salę i odeszli. Przez ścianę słychać było strzały. Tam rozstrzeliwali mężczyzn. Następnie wrócili do nas sprawdzić, czy która z nas żyje. Poleli nas jakimś płynem, rozmawiali po niemiecku, a następnie zamknęli. Słyszałam jak zamykali bramę więzienną. Odwiązałam się od koleżanki, a następnie weszłam na pryczę i wyglądałam okienkiem. Słyszałam głos z zewnątrz i chodzenie po korytarzu i odezwałam się - na głos: „gdzie jesteście, to was wypuszczę”. Nie mogły się do mnie dostać, ponieważ zasłaniała brama. Weszły do kuchni więziennej, wzięły klucze i otworzyły do celi. Były to dwie koleżanki z mojej celi, które nie zostały z pośpiechu zabite przez Niemców. Do nich dołączyła się Pani Jesieniowa, która obecnie mieszka w Warszawie, z zawodu nauczycielka. Jesieniowa zdjęła szal z siebie i okryła mnie, bo ja byłam bardzo zakrwawiona. Przed południem zaprowadziły mnie do szpitala. Doktor Pokutyński, siostra Teofila i Wolska zrobiły mi opatrunek. Po zrobieniu opatrunku w szpitalu była Pani Wolska ze Zglenic. W swoje konie sankami zabrała mnie do siebie do domu. (...) Jak mnie wyprowadzono z więzienia w Sierpcu, byli jeszcze Niemcy i więzienie w tym czasie nie było podpalone. W tej celi, co ja byłam, zostało zabitych 16 kobiet, a mężczyzn, nie wiem dokładnie, ile było, ale słyszałam, że 80 (12).Wielu informacji dostarcza dziennik prowadzony przez ks. Ksawerego Ziemieckiego, pełniącego w trakcie okupacji posługę w więzieniu (20.01):
Nagle rano wpadła do nas jakaś przerażona, niemal obłąkana, stara kobieta z krzykiem i płaczem, że Niemcy wczoraj wieczorem w nocy wymordowali wszystkich więźniów, mężczyzn i kobiety. Ona jedna, postrzelona, pod gromadą zabitych udała nieżywą, wyczekała dłuższy czas, całą noc, nie wiedząc, czy Niemcy już odjechali, czy jeszcze gdzieś kręcą się w pobliżu ... Dopiero teraz, z trudem wydostała się spod zwału trupów i przybiegła do nas ... Chcieliśmy zaraz biec do więzienia, zobaczyć pomordowanych, udzielić ewentualnie rozgrzeszenia, ale jakiś mężczyzna zatrzymał nas, że nie wolno tam wchodzić, całe więzienie jest podminowane i lada chwila może wybuchnąć (13).Ofiarami padli nie tylko mieszkańcy Sierpca i okolic (patrz. Tabela 1), ale także więźniowie przywiezieni z odległej gminy Czerwińsk nad Wisłą. Do dziś nie ustalono ścisłej liczby oraz personaliów wszystkich ofiar. Zginęli, by wycofujący się oprawcy mogli czuć się bezkarnie zacierając wszelkie ślady swej działalności. Niestety za zbrodnię nie odpowiedział nikt z faktycznych sprawców (zlinczowani zostali za to inni, najczęściej przypadkowi Niemcy, o czym będzie dalej mowa). W pobliskim Skrwilnie, gdzie ostatnie miesiące okupacji upłynęły pod znakiem wykopywania tysięcy Polaków z masowych mogił i palenia zwłok również chodziło o zacieranie śladów. Czy podobny scenariusz miał powtórzyć się w Sierpcu? 20 stycznia, w niewyjaśnionych okolicznościach, budynki klasztoru zapłonęły, wg Ziemieckiego, ok. godziny 22. Pozornie wykluczałoby to możliwość podpalenia przez obsadę więzienia, która wg Kozłowskiej uciekła przed południem już 19 stycznia. Jednak wg niektórych relacji, sterty ciał polewano łatwopalną cieczą i próbowano spalić z premedytacją (14). Ciekawe w tym kontekście są wspomnienia Kozłowskiej, która również wskazuje, że ciała w celi śmierci czymś polewano. Jednak nie wspomina nic o płomieniach, opisując moment opuszczenia więzienia. Kluczowe pytanie, o sprawcę podpalenia miejsca mordu pozostaje otwarte. Sprawa komplikuje się, gdy weźmiemy pod uwagę osobę Lidki Schmidt, którą znaleziono martwą w więzieniu już po niemieckich egzekucjach (15). Co tam robiła? Czy nie należy rozpatrzyć celowego opóźnienia zapłonu dla osiągnięcia jakiegoś zamierzonego zatarcia faktycznych okoliczności zbrodni? Anna Jasińska, mówiąc o ocalałych wspomina:
Wiem też o drugim przypadku (...) kobiety, której nie zabito w więzieniu. Wydostała się z celi i doszła do bramy, a w bramie tkwiły jakieś klucze. Okazuje się, że Niemcy zostawili klucze w bramie nie od wewnątrz, tylko od zewnątrz. Koło więzienia przechodziła pani Helena Szczerba, nauczycielka. Kobieta z więzienia prosiła, żeby otworzyć jej bramę. Pani Szczerbowa to usłyszała i otworzyła. Wtedy ta kobieta opowiedziała Szczerbowej, że po zastrzeleniu więźniów chodziła między nimi Niemka i dobijała kluczami tych, co jeszcze żyli. Niemka ta nazywała się Lidka Schmidt - wysoka, przystojna blondynka z Białas (16).Problematyczne jest również ustalenie dokładnego czasu mordu i ucieczki oprawców. Wypowiedzi obu ocalałych, w tym zakresie zdają się wzajemnie wykluczać. Ks. Ziemiecki notuje że w sobotę 20.01 rano widział ocalałą kobietę, która twierdziła że mord odbył się wieczorem 19 stycznia. Młodsza z ocalałych przeczy, podając okolice godziny 10 rano. Ks. Ziemiecki notuje w swoim dzienniku, że Niemcy uciekli wieczorem 19 stycznia. Akt zgonu Szczepana Ocickiego również wskazuje ten dzień (godz. 5). Data 19.01 potwierdza się pośrednio jeszcze w jednym przekazie (17):
20 stycznia, (…) w sobotę rano razem z Marianem Zajdzińskim, synem Stanisława, (…) wybraliśmy się do Sierpca. Chcieliśmy się dowiedzieć co stało się z naszymi bliskimi i innymi więźniami. Pytaliśmy się ludzi w Rościszewie, ale jeszcze nikt nic nie wiedział. W Nadolniku powiedziano nam że wszyscy więźniowie zostali zastrzeleni i podpaleni. Kiedy doszliśmy do Sierpca, była już szarówka. (aut. zważając na 20 stycznia, była godzina 15-16) Na terenie klasztoru gdzie było więzienie, unosił się dym. Zwłoki leżały w celach jak popadło. Niektóre były powiązane drutem ręka do ręki. Były czarne, opalone tak że nie było możliwe rozpoznanie nikogo. Postanowiliśmy wrócić do Bieżunia. (…) Z płaczem wróciliśmy do domów. (…) Mord miał miejsce wieczorem z czwartku na piątek z 18 na 19 stycznia (18).Powyższe informacje wskazują, że w sobotę po południu 20.01 było już po pożarze, lecz jeszcze unosił się dym, co stoi w sprzeczności z dziennikiem Ks. Ziemieckiego w zakresie terminu wybuchu ognia. Potwierdzają jednak hipotezę o opóźnieniu pożaru względem mordu (o kilka bądź kilkanaście godzin), przyczyna pozostaje niewyjaśniona. Ogień nie opanował całości więzienia, a zwłoki, choć częściowo zwęglone, zachowały się. W niedzielę 21 stycznia dokonano oględzin więzienia, z udziałem rosyjskich wojskowych (generalicja sowiecka z majorem Bułakowem), rodzin ofiar, księży pełniących posługę przy więzieniu. Stosowne dokumenty podpisano w sierpeckim magistracie. Trupy wyniesiono na dwór, niestety w stanie często nie możliwym do identyfikacji. Niemniej jednak, część ofiar krewni zabrali na parafialne cmentarze.
Dymiły mury zabudowań klasztornych (wówczas więzienie). Niemcy uciekając, zabili uwięzionych strzelając im w tył głowy i podpalili budynek. Zwłoki leżały w kilku szeregach, gałki oczne wypłynęły od żaru (19).
Wkrótce jednak płomień szczęśliwie osłabł i począł zanikać. My, z ks. Romanem w tym czasie nie wytrzymaliśmy i pobiegliśmy zobaczyć pomordowanych. Widok był wstrząsający: parę sal zapełnionych trupami.. Przy błyskach dogasającego ognia widać pomieszczenia dość obszerne i więźniów, leżących parami, spokojnie, jedni na drugich, że tylko głowy było widać. Niemcy ich tak poukładali i strzelali w tył głowy... W innej sali więźniowie widocznie się bronili, leżeli bezładnie, oparci o ściany, w oknach, z rękami zasłaniającymi głowę - wyraźnie, biedni, bronili się, rozbiegli po całej dużej sali, bezradni w rozpaczy, oszaleli ze strachu, zastygli w konwulsjach i bólu... Pomodliliśmy się, dając pośmiertne rozgrzeszenie, boć to przecież wszyscy Polacy, ochrzczeni, męczennicy. Przyznam się, że w pierwszej chwili, gdy nas uderzył ten makabryczny widok, zapomnieliśmy o modlitwie, o naszym kapłańskim powołani, o jakimś akcie pokutnym i że w ogóle jesteśmy kapłanami. Wróciliśmy już do domu (było rano), przenosząc wszystko z tej ogrodowej piwnicy. Ale już, po takim strasznym widoku, sen był niemożliwy. W kościele odprawiliśmy Mszę św. za pomordowanych i czekaliśmy jakichś wiadomości o konstytuujących się nowych władzach miejskich (20).Czy winni tego mordu ponieśli odpowiedzialność? Oczywiście nie. Jak tchórze uciekli, a wina rozlała się na innych, często niewinnych Niemców. Ile polskich ofiar pochłonęło to niemieckie więzienie podczas ponad pięciu długich lat okupacji? Ilu ludzi oglądało mury starego klasztoru, jako przystanku w drodze do koncentracyjnego obozu kaźni – tego prawdopodobnie nie dowiemy się nigdy. Michał Weber z Pracowni Dokumentacji Dziejów Miasta Sierpc dotarł za to informacji na temat śledztwa w sprawie mordu w więzieniu (21). Dokumenty w zbiorach IPN przywołują do odpowiedzialności grupę 11 esesmanów, oskarżonych również o inne zbrodnie wojenne. Okazuje się że Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, w roku 1973 przesłała do prokuratury w Gessen (gdzie toczyło się postępowanie karne) wybrane materiały ze swojego śledztwa, w celu wyegzekwowania odpowiedzialności. W 1997 uzupełnione materiały przesłano do Ludwigsburgu. W 2004 (bardzo im się spieszyło) Niemcy poinformowali, że w toku prowadzonego śledztwa ustalono personalia niektórych morderców. Ostatecznie byli to: Friedrich Schulz, Bandow, Berger, Neubauer, Pross, a także inni nieznani z nazwiska funkcjonariusze. Stronie polskiej przekazano listę 50 ofiar. Postępowanie w Gessen umorzono w 1981, z powodu śmierci sprawców. Michał Weber w swoim opracowaniu przytacza historię funkcjonowania w okolicach Sierpca formacji „czyszczącej teren”. Miała się ona kwaterować w leśniczówce w Czumsku Dużym, a mianowała się nazwą „Hirschvogel”. Członkowie tej zbrodniczej organizacji działali do końca wojny, odpowiadają za przynajmniej dwie zbrodnie na pograniczu powiatu sierpeckiego i lipnowskiego (22). Istnieje domniemanie, że to właśnie oni mordowali w więzieniu.
Jak weszli Rosjanie, nasi ludzie byli strasznie zdenerwowani. Całymi chmarami szli do więzienia, żeby patrzeć na te trupy. Nasi ludzie widzieli, że ciała zabitych zaczynały się psuć, więc wynieśli je z cel na dwór. Tę Lidkę Schmidt złapali i zabili. Pamiętam, jak leżała rozebrana do naga. To dziwne, ale Lidka Schmidt została złapana i zabita na terenie więzienia. W więzieniu już nikogo z Niemców nie było, tylko ta Lidka. Ona po prostu nie zdążyła uciec. Nasi ludzie byli tak oburzeni tym, co Niemcy zrobili w więzieniu, że ścigali Niemców – winien czy niewinien – i oddawali Rosjanom. Ci zabijali Niemców pod ścianą więzienną. Egzekucje były już 20 stycznia i w następnych dniach (26).
Wracając z miasta do naszej plebanijki na górze, skręciłem na plac więzienny, gdzie leżeli szeregiem pomordowani więźniowie. I zobaczyłem znowu coś, co mnie obezwładniło. Oto na miejscu pomordowanych Polaków, w ich dawnych celach, leżały teraz trupy kilku mężczyzn, dwóch młodych, zupełnie nagich kobiet i chyba dwojga małych dzieci. Okazało się, że to byli Niemcy, którzy nie zdążyli uciec, przywiezieni tu z podsierpeckiej wsi, ludzie na pewno niewinni, bo inaczej by uciekli, zostali w nadziei, że nic im się nie stanie, bo nie dokuczali, a może nawet bronili Polaków. I oto, tych ludzi pierwsi polscy milicjanci, z białymi opaskami na rękawach, wyciągnęli z ich domów, tu ich wraz z dziećmi przywlekli i, aby było okrutniej, kazali się rozebrać do naga i ... rozstrzelali, porzucając trupy, w wątpliwej wartości odwecie, na miejsce ciał pomordowanych ... Okrucieństwo niektórych ludzi nie zna granic i miary... Tak mi dotąd stoją w oczach te małe dziecięce trupy, zwłaszcza gdy patrzę na bawiące się beztrosko na ulicy nasze dzieci. I tamte bawiły by się podobnie (27).Kolejne samosądy odbywały się następnego dnia, 23 stycznia:
Milicjanci z białymi opaskami na rękawach, przywożą z terenu, ze wsi podsierpeckich, Niemców, którzy nie chcieli lub nie zdążyli uciec. Stawiają ich pod murem więziennym, od strony naszego ogrodu, naprzeciw naszych okien i strzelają do nich. Pijani, więc trafili czasem, czasem nie, bili kijami. Oto tragiczny dzień rozpasanego terroru, nie było jeszcze nowych praw (poza Bożymi przykazaniami) i władz - samozwańczy milicjanci robili, co im się podobało, byli władzą prawodawczą, sądowniczą i wykonawczą razem. Ale to, co chcę teraz opisać, przechodzi pojęcie zdrowego, normalnego człowieka. Milicjanci postawili pod murem młodą, może 15-16 lat dziewczynę. Szarpali ją, ściągali ubranie, a ona - jakimś cudem - zdołała się wyrwać z ich rąk i z płaczem, krzykiem przerażenia, pobiegała w kierunku plebanii, w odległości może 50 m. Wybiegliśmy z domu, aby ją ratować. Niestety, biegnąc, nie widziała siatki parkanowej, dzielącej teren plebanii od więzienia. Upadła. Dopadli ją oprawcy i mimo naszych protestów, że trzeba poczekać na wyrok sądu, odciągnęli ją pod mur i leżącą zastrzelili. Jeden z tych bandytów gotów był nas usłuchać, ale ten drugi, o wyraźnie zbójeckiej twarzy, warknął coś obrzydliwie i nie zgodził się ... Jak on będzie kiedyś zdychał, czy nie stanie mu w oczach ta na pewno niewinna i bezbronna dziewczyna? Sąsiedztwo z więzieniem jest straszne: słychać ciągłe krzyki, wycia, strzały (28).Niektóre z opisów przekraczają możliwości interpretacyjne zdrowego człowieka:
Widziałam otyłego Niemca który nazywał się Werner. Leżał jeszcze żywy na wznak z szeroko rozrzuconymi rękami i nogami. Kule karabinowe podziurawiły mu szyję. Jeden z pijanych skakał buciorami po jego brzuchu, a z otworów pozostawionych przez pociski sikała fontannami krew i inna zawartość wnętrzności, w miarę jak skaczący spadał całym ciężarem na tułów trupa. Obok bramy wejściowej na więziennym placu leżała sterta zwłok Niemców zastrzelonych przez Polaków. Było ich dużo, ta sterta miała znacznie większą wysokość niż mój wzrost. Na wierzchu tej kupy trupów znajdowały się rozebrane do naga zwłoki niemieckiej kobiety, przyciskającej do siebie ciało martwego dziecka. Z jej piersi nabrzmiałej pokarmem spływały krople mleka. Spod tej hałdy ludzkich ciał wypływał strumyczek krwi i poprzez bramę wylewał się na ulicę, spływając w dół, w kierunku mostu na Sierpienicy. Trudno mi powiedzieć, miałam wtedy kilkanaście lat, ilu Niemców zamordowano w szale zemsty za zbrodnie popełnione w klasztorze (29).Kto wydawał wyroki? Czy sprawcy ponieśli jakąkolwiek odpowiedzialność? Nie. Można przypuszczać że członkowie tej „białej milicji”, współpracujący owocnie z wkraczającymi Rosjanami, stanowili zręby kadr montującego się aparatu bezpieczeństwa pod sowiecką już kuratelą. Szybkość ich zorganizowania zaraz po wkroczeniu Rosjan oraz zarysowana we wspomnieniach niektórych świadków struktura organizacyjna (30), pozwala wnioskować o ich wcześniejszym współdziałaniu z nowym okupantem. Być może później, ci właśnie postępowcy zajmowali się tępieniem i mordowaniem Polaków, byłych AK-owców, żołnierzy podziemia, którzy po tzw. „wyzwoleniu” musieli dalej walczyć, najczęściej o swoje życie. Zgodnie z przytoczonymi wcześniej wspomnieniami, reakcja na zbrodnie odwetu pozostałej części ludności cywilnej rozpina się między rozmyślnym współudziałem, przez zrozumiałą obojętność aż do skrajnego oburzenia i potępienia zbrodni. Dziś, ze względu na wygodę pozycji z której obserwujemy minione zdarzenia, ta ostatnia wydaje się jedyną właściwą. Nie sposób za to oczekiwać od ludzi zmęczonych wyniszczającą działalnością okupanta, by mieli czynnie włączać się w obronę Niemców, tym samym znów prawdopodobnie narażając się kolejnym najeźdźcom. Dla tego obojętność wydaje się najbardziej zrozumiała, gdy przyjmiemy ówczesny punkt widzenia. Na pewno należy potępić czynne poparcie odwetu, choć być może uczestniczyli w nim będący w szoku afektu, członkowie rodzin pomordowanych i spalonych polskich ofiar.
Oprowadziliśmy wojewodę po więzieniu, opowiedzieliśmy szczegóły tego masowego mordu - tylko trupy Niemców, cywilów, znajdujące się dotąd w pomieszczeniach więziennych, były widoczne, nie pokryte śniegiem… Wojewoda oglądał wszystko z zainteresowaniem, słuchał o akcji tej samozwańczej milicji, ocenił jako zrozumiałą, ale niedopuszczalną reakcję na zbrodnie niemieckie, za które w odwecie musieli ponieść odpowiedzialność niewinni ludzie (33).W świetle przedstawionych faktów trudno jest o jednoznaczną ocenę niewątpliwej zbrodni. Odwet w tradycji chrześcijańskiej jest przecież niedopuszczalny, tym bardziej, że ofiarami padają tu osoby w najmniejszym stopniu, jeśli w ogóle winne. Trzeba jednak pamiętać, że Polacy w Sierpcu i okolicach znosili sąsiedztwo często faworyzowanych, szczególnie podczas zaborów, członków mniejszości niemieckiej. Szczególnie w przededniu wybuchu wojny sytuacja stawał się napięta. Wielu kolonistów czynnie działało w organizacjach, które niebawem miały okazać się tak zbrodniczymi w antypolskiej działalności (np. Selbstschutz). Warto przytoczyć tu fragment przemówienia Ludwika Wolfa który do Sierpca przyjechał specjalnie z Łodzi, na specjalne zebranie Deutsche Volksverband. Odbyło się ono 27 stycznia 1939 w mieszkaniu Zygmunta Hoffa, pod przewodnictwem Jana Kleistera. Stwierdził że „cieszy się, że DV pomimo prześladowań ze strony władz polskich, rozwija się pomyślnie, tworząc zwarte kadry mniejszości niemieckiej”. Kleister oświadczył, że za jego przyczyną „co tydzień odbywają się w każdy czwartek wieczornice literackie, na których prowadzona jest nauka języka niemieckiego, odczyty z historii niemieckiej, a głównie o powstaniu osadnictwa niemieckiego na ziemiach polskich (…)” Tego samego dnia, w pobliskich Białasach, w domu Adolfa Rystał, pod okiem instruktora Besselera z lipna, obradowało 60 osób na zjeździe powiatowym. Podobne relacje świadczą o skali i powszechnym zaangażowaniu kolonistów niemieckich do przygotowań „dzieła”, jakiego za kilka miesięcy będą mieli się podjąć (34). Podczas okupacja V kolumna złożona z cywilnych Niemców, doskonale zorientowanych w terenie, była ważnym ogniwem nie tylko wywiadowczej penetracji terenu, ale też narzędziem gwarantującym przy wsparciu Gestapo utrzymanie Polaków w ryzach terroru. Za przykład mogą tu posłużyć Katarzyna (będąca w ciąży) i Irena (jej córka) Różańske, zamordowane 19 stycznia w sierpeckim więzieniu. Aresztowane na podstawie donosu lokalnego Niemca (35).